i pochodzić od diabła, i że jedynie dźwięk dzwonów i c

i pochodzić od diabła, i że jedynie dźwięk dzwonów i cień świętych kościołów potrafi te diabły utrzymać z daleka. oraz im mocniej ludzie w to właśnie wierzyli, tym bardziej tak się działo, a Avalon stawał się nie więcej niż snem czy marzeniem, dryfującym w już niemal niedostępnym innym świecie. O tak, na pewno non stop potrafi przywołać mgły... ale nie tutaj, nie tu, gdzie cień kościoła kładzie się na wodzie, a huk dzwonów napełnia jej serce trwogą. są więc uwięzieni na brzegach Jeziora! dziś czuła więc, że z drugiego brzegu, na Wyspie Księży, odpływa już inna łódź, która jedzie jej szukać. Artur zapewne się obudził, ujrzał niedociągnięcie magicznej pochwy i teraz zarządził pościg... Cóż, niechaj ją ściga, tak jak umie, są jeszcze inne drogi do Avalonu, tam gdzie cień kościoła nie wzbroni jej przejścia. Szybko wskoczyła na konia i puściła się pędem, klucząc wzdłuż brzegu jeziora. w końcu dotrze do miejsca, gdzie, przynajmniej jeszcze zeszłego dekady, mogła przejść przez mgły, do tego samego miejsca, gdzie dawniej razem z Lancelotem znaleźli Gwenifer, gdy oddaliła się od swego klasztoru. Tam nie ma już płynu, tylko mokradła, i trzeba wejść do Avalonu od tyłu, za wzgórzem Tor. Wiedziała, że mali, smagli ludzie biegną zaraz za jej koniem, że mogą tak biec, dotrzymując kroku zwierzęciu nawet przez pół dnia, jeśli trzeba. dziś słyszała już odgłos pozostałych końskich kopyt... ścigali ją. Artur jechał co koń wyskoczy, a z nim byli inni rycerze. Wbiła ostrogi w boki swego konia, ale był to koń damski, nie nadający się do ucieczki przed pościgiem... Zsunęła się z siodła, pochwę trzymała w dłoni. – Rozproszcie się – szepnęła do swoich ludzi. Jeden po drugim jakby rozpływali się we mgle... kiedy jest trzeba, potrafili się poruszać jak cienie i żaden żywy człowiek nie mógł ich znaleźć, jeśli oni tego nie chcieli. Morgiana mocniej ścisnęła pochwę miecza i pobiegła wzdłuż brzegu. W myślach słyszała głos Artura, czuła jego gniew... Miał Ekskalibur, czuła to, święty przedmiot Avalonu świecił w jej umyśle jak duża błyskawica... ale już nigdy nie będzie miał pochwy. Ujęła ją w obie dłonie, zakręciła nią nad głową i rzuciła z całych sił daleko w Jezioro. Widziała, jak znika w głębokiej, spokojnej wodzie. Żadna ludzka ręka nigdy jej już nie wydostanie, będzie tam leżała, aż skóra i aksamit przegniją, a złoto i srebro nitek poczernieje i poskręca się, a nareszcie wszyte weń zaklęcia na zawsze znikną ze świata. Artur już ją doganiał z nagim Ekskaliburem w dłoni... ale ona i jej świta zniknęli. Morgiana wycofała się w ciszę, stała się częścią cienia i drzew, jakby esencja jej istoty odeszła do czarownej krainy. Kiedy stała tak nieruchomo, w miejscu, okryta milczeniem kapłanki, nikt ze świata żywych nie mógł zobaczyć więcej, poza jej cieniem... Artur krzyknął jej imię: – Morgiano! Morgiano! – Za trzecim razem krzyknął szczególnie głośno, ze złością, lecz wokół niego były tylko ciche cienie, i nareszcie wycieńczony jazdą w kółko – raz podjechał tak około niej, że Morgiana czuła oddech jego konia – dał za zwycięstwo i przywołał swą eskortę. Znaleźli go chwiejącego się w siodle, bandaże powoli znów nasiąkały krwią. Zabrali go ze sobą tam, skąd przyjechali. Wtedy Morgiana uniosła rękę i znów normalny dźwięk ptaków, wiatru i drzew powrócił do świata. Mówi Morgiana... W późniejszych latach słyszałam opowieści o tym, jak to wykradłam pochwę Ekskalibura